Czerń
ponownie pochłania ekran telewizora. Oczy mojej mamy nagle robią się wielkie, z
jej ust głuchy pisk. Następnie osuwa się na podłogę i mdleje. Gdy udaje nam się
ją ocucić, zaprowadzam mamę do sypialni i starannie zamykam drzwi. Mija jeden,
dwa, trzy, cztery, może nawet pięć dni, a ona nadal nie wychodzi. Nie je nic,
tylko czasami udaje nam się zmusić ją do wypicia szklanki wody lub ostatecznie
kubka herbaty. Kiedy w końcu wychodzi ze swej kryjówki, wydaje się jeszcze
bardziej niespokojna i zdenerwowana niż przedtem.
-Spokojnie
– mówię – nie martw się, Louis ma dopiero jedenaście lat, a ja mam 14 , więc
powinnam sobie jakoś poradzić – staram się ja pocieszyć, ale nie jestem w tym
dobra, bo mama zalewa się łzami – już spokojnie, spokojnie – przytulam ją.
Wiem, że się o mnie martwi, ale nic na to nie poradzę, mogę się tylko starać
podnosić ją na duchu i przekonywać, że mnie nie wylosują. Już tylko to mi
zostało. W tym roku wszystkie dzieciaki będą miały po jednym losie, więc każdy
będzie miał dokładnie taką samą szansę na wylosowanie, lecz nie chcę tego mówić
mamie, żeby się jeszcze bardziej nie załamała – chodź, zjesz coś – mówię do
niej kojącym, cierpliwym, lecz zarazem stanowczym głosem – Damy radę, nie
załamuj się – twarz mamy lekko się rozpromienia na widok potrawki z jagnięciny
z suszonymi śliwkami
- Jedz
Katniss – mówi babcia, podsuwając jej talerz pełen potrawki
Podaję
jej widelec i obserwuję jak je. Po chwili ciszę przerywa mój głos:
Mamo? –
pytam
- Tak
Jane? – odzywa się mam pierwszy raz po pięciu dniach milczenia
-
Mogłabyś mi opowiedzieć o tym jak ty byłaś na arenie? – kontynuuję
Mama
ponownie milknie i wiem, że zrobiłam wielki błąd pytając ją o to teraz, ona
sama zadecyduje kiedy mi o tym powiedzieć. Do dożynek został tylko tydzień, a
mam jeszcze nie przeszła mi nic powiedzieć. Martwię się, że do tego dnia nic
się od niej nie dowiem. Mam denerwuje się chyba bardziej niż ja. Staram się o
tym nie myśleć, ale to niemożliwe. Trzy dni. Zastanawiam się tylko dlaczego
tata nie stara się nas jakoś pocieszyć i dlaczego zachowuje się tak jakby
igrzyska się nigdy nie odbyły i nie miały odbyć. Nie wiem, ale na to pytanie na
razie nie uzyskam odpowiedzi, ponieważ myślę o czymś zupełnie innym. Dwa dni
pozostały do dożynek. Siedzę na kanapie i czytam książkę. Po chwili podchodzi
do mnie mama i w milczeniu siada obok mnie, a ja odkładam książkę na bok.
Podejrzewam z jakiego powodu przyszła. Przez dłuższy czas obie milczymy. Ona
jednak odzywa się pierwsza:
-
Przepraszam – wyznaje – nie potrafiłam zapanować nad nękającymi mnie koszmarami
związanymi z areną i Igrzyskami.
No tak
moje przypuszczenia potwierdziły się. Dożynki. Arena. Igrzyska. Życie. Śmierć.
Pięć rzeczy, których bardzo ciężko będzie jej opowiadać. O cioci Prim, która
zginęła od zapalających bomb, o Rue, przebitej włócznią małej dziewczynce,
sojuszniczce z jedenastego dystryktu.
-
Rozumiem Cię – mówię – wszystkim nam jest teraz ciężko…
-Dożynki
– zaczyna mam, nie zwracając uwagi na to, że ja teraz mówię, żyje w tej chwili
jakby we własnym świecie i nie widzi niczego co dzieje się naokoło – odbywają
się co roku i jedna dziewczyna oraz jeden chłopak zostają wybrani, by stoczyć
walkę na śmierć i życie – kontynuuje – to już wiesz, ale już chyba nadszedł
czas, abym opowiedziała Ci o moich przeżyciach z areny, oczywiście jeżeli tylko
chcesz – mam tak jakby powróciła ze swojego świata.
-
Oczywiście, że chcę, zamieniam się, w słuch
-
Trafiłam tam mając szesnaście lat. Na arenie odczuwałam lęk i niepokój oraz
żyłam ze świadomością, że każda minuta i sekunda może być moją ostatnią. Za
wszelką cenę chciałam znaleźć Peetę… to znaczy twojego tatę. Gdy mi się w końcu
udało dbaliśmy o siebie nawzajem, karmiłam go, gdy był wycieńczony i
przyniosłam mu lekarstw2o, które uleczyło jego śmiertelną ranę na nodze i
przeżyliśmy. W końcu udało nam się wygrać – mówi – ale to tak skrótowo, a jak
chcesz to mogę Ci przynieść kasetę z nagraniem – kończy
- Nie
dziękuję, tyle mi wystarczy wrażeń na dziś – odpowiadam
- Dobrze
– mówi mama – ja już idę spać Jane, dobranoc
-
Dobranoc – odpowiadam – ja też już się położę.
Jeden
dzień. Przysyłają już strażników pokoju z Kapitolu. Boję się. Coraz bardziej
się boję, strach narasta.
Jeju *.* takiego czegoś się nie spodziewałem. Bardzo fajnie wymyslilas ;33 Czekam na kolejny rozdział i życzę Weny ;D
OdpowiedzUsuń