5 mar 2014

Powiedział mi tylko:
-Dowidzenia. Kocham Cię, Jane- tyle zdążył mi powiedzieć, bo przyszli strażnicy pokoju i kazali im wyjść. Babcia wychodząc powiedziała tylko:
- Dasz radę wygrać Jane. Jesteś tak samo silna jak twoja mama, Katniss. Dowidzenia. Powodzenia. Wierzę w Ciebie – i wyszła. Drzwi się zamknęły. Liczyłam na to, że ktoś jeszcze przyjdzie i nie myliłam się. Dzwi otworzyły się i zobaczyłam… Josh’a. Tak, to był Josh Vills. Ten, który został wylosowany razem ze mną. Nie wiem jak przekonał on strażników pokoju, aby go tu wpuścili, ale przyszedł. Zaczęłam się zastanawiać po co. Przecież teraz nie może mnie zabić, ani zrobić mi nic złego, więc co on tutaj robi?
- Słuchaj – zaczyna – do rzeczy. Przyszedłem, aby powiedzieć Ci, że z mojej strony nie musisz obawiać się zagrożenia. Ja już podszedłem do tego racjonalnie i proponuję Ci sojusz. -   mówi – Będę Cię chronił przed innymi trybutami i czuwał nad tobą przez cały czas zamian za to, że będziesz żywić nas oboje, bo nie wiem czy wiesz, ale jestem w tym kiepski, i gdybym sam miał zdobywać dla siebie pożywienie to długo bym nie pożył. Tak samo ty, nie oszukujmy się, bez mojej ochrony nie masz szans. Masz czternaście lat, jesteś szczupła i niska. Nie dasz rady. Co ty na to? – kończy Josh
- Dobrze. Jestem za. – zgadzam się – o ile nie będziesz wybredny – śmieję się
- O to nie musisz się martwić – odpowiada Josh z uśmiechem i zbiera się do wyjścia
- Josh! Poczekaj – zatrzymuję go
- Tak Jane? – pyta
- Bardzo mi przykro z powodu twojej siostry. Jak dobrze wiesz była to również moja najlepsza przyjaciółka – mówię.
- Mi też jest przykro, ale sam nie wiem co by było gdyby to ona trafiła ze mną na arenę – odpowiada Josh spuszczając głowę. No tak! O tym nie pomyślałam!
- Na pewno zrobiłbyś to samo co teraz proponujesz mi. Prawda? Zaopiekowałbyś się nią. – mówię mu
- Bez dwóch zdań. Nie wiem tylko czy dałbym radę – mówi wychodząc. Już nie mam zamiaru go zatrzymywać. Poczułam się teraz bezpieczna. Same jego słowa były dla mnie kojące.  Myślę, że mam teraz szanse, aby nie być pierwszą ofiarą tej śmiertelnej gry. Tylko co będzie jak zostaniemy ostatnią dwójką. Przegram, a Josh wróci do dwunastki. On mnie wtedy zabije. Nie chcę o tym nawet myśleć, a nawet nie mam na to czasu, bo właśnie wchodzą strażnicy pokoju i zabierają nas do pociągu.  Dopiero teraz mogę się zobaczyć z rodzicami. Wchodzę do pociągu i rzucam się w ramiona mamy. Zaczynam płakać, nie panuję nad tym. Ona również nie może powstrzymać łez. Dołącza się także tata. Przez mniej więcej pół godziny stoimy na korytarzu, tulimy się do siebie i popłakujemy. Nikt nie ma nawet zamiaru nam przeszkodzić. Nikt nie ma na tyle odwagi. Czuję się już lepiej, lecz i tak bardzo się boję. Trzęsę się z zimna i strachu. Wreszcie mój tata przerywa milczenie i odrywa się od nas oraz proponuje nam przejście do przedziału, abyśmy się nie przeziębiły, bowiem jest otwarte okno. Powoli przechodzimy do mojego przedziału i siadamy. Nie chcę pytać o nic związanego z Igrzyskami, ponieważ wiem, że rodzicom również jest  bardzo ciężko. Już wiem co czuli jadąc pociągiem kilkanaście lat temu na swoje Igrzyska. Nie wiem co robić, nie wiem co mówić.


28 lut 2014

Nie mogę tego wytrzymać. Zaczynam płakać, szlocham i krzyczę. Podbiegają strażnicy pokoju i zabierają jej zwłoki. Wśród tłumu słychać przeraźliwy pisk, a potem płacz. To najpewniej ktoś z jej rodziny, może stara ciotka lecz jak widać nikogo to nie interesuje. Effie Trinket lekko zbladła, ale stara się mówić dalej i prowadzić uroczystość:
- Ależ to straszne! – krzyczy – lecz dożynki muszą dalej trwać – kontynuuje – więc losujemy jeszcze raz – wkłada rękę do kuli, jestem już spokojna, bo skoro raz na mnie nie trafiło to czemu miałoby trafić po raz drugi. Effie wyciąga kartkę, rozwija i czyta – JANE MELLARK! – głos ugrzązł jej w gardle, bowiem ona wie o kogo chodzi – czuję, że nogi mam jak z waty, widzę jak mama spada z fotela, a tata stara się jej pomóc, lecz widzę łzy w jego oczach i czuję, że zaraz sama się chyba rozpłaczę. Mama zemdlała. Znowu. Nikt się zgłasza, myślę, że zaraz sama zemdleję. Idę w kierunku sceny licząc cały czas na to, że ktoś się zgłosi. Mam tylko czternaście lat, lecz na próżno, nic nie słychać, cisza. Wchodzę na scenę staję obok Effie, lecz teraz nie zwracam uwagi na tłum wpatrzonych we mnie dzieci, które tego nie okazują, ale w sercu radują się, że to ja tam stoję, a nie one. Patrzę jednak na to co dzieje się za mną na scenie. Widzę jak tata usiłuje ocucić mamę, widzę łzy w oczach jego, Effie, a nawet Haymitcha. 
–Gratuluję tegorocznej trybutce Jane Mellark- mówi Effie krztusząc się łzami – proszę o oklaski – słyszę brawa, lecz nie reaguję na to, chciałabym zrobić teraz to samo, co zrobiła Claudia, ale nie. Nie zrobię tego. Muszę utrzymać honor i z godnością pojechać na Igrzyska i stoczyć walkę. – a teraz pora na panów – ciągnie dalej Effie i ponownie łowi karteczkę z wielkiej szklanej kuli – tym razem trybutem zostaje – oznajmia rozwijając karteczkę – JOSH VILLS! – O nie! To brat Claudi, mojej najlepszej przyjaciółki, która została wylosowana wcześniej, lecz stało się tak jak się stało. Ma osiemnaście lat, jest dobrze zbudowany, nie, stop, co ja mówię, bardzo dobrze umięśniony i bardzo, bardzo wysoki, na moje oko ma około dwóch metrów! Właśnie moje szanse powrotu do domu legły w gruzach. On zabije mnie przy pierwszej lepszej okazji. Mam tylko szczęście, że nie ma teraz zawodowców, którzy byli za czasów mojej mamy, ponieważ nikt nie spodziewał się, że po tylu latach przywrócą Igrzyska. A jednak się boję. Nie chcę tam jechać. Boję się. Boję się! Strażnicy pokoju zaprowadzają nas do dwóch oddzielnych pokoi i czekamy na wizyty. Mama i Tata nie przyjdą, aby nie zabierać czasu innym, którzy chcą się ze mną zobaczyć, bowiem oni będą mnie oglądać przez cały czas przygotowań. Wchodzą babcia i Louis. Przytulam ich. Babcia przeżywa to po raz trzeci. Martwię się o nią, lecz przede wszystkim martwię się o Louis’a. Nie mówi nic jest cały zapłakany.

24 lut 2014

ROZDZIAŁ 2
Dożynki, to już dziś. Wszyscy zbierają się na wyremontowanym placu, lecz ja dopiero ubieram moją seledynową sukienkę za kolano w białe groszki. Mama też wygląda pięknie. Ma na sobie kremową bluzkę i czarne spodnie, lecz nie mogę znaleźć taty. Nie wiem gdzie poszedł. Chyba zobaczę się z nim dopiero po dożynkach, na obiedzie. Wychodzimy z mamą i bratem z domu i podążamy na plac. Ustawiam się z wszystkimi czternastolatkami. Mój brat ma wielkie szczęście, bo dwanaście lat kończy dopiero za dwa dni. Zazdroszczę mu, lecz jestem dziwnie spokojna. Wszyscy stoją i czekają. Na scenę wchodzi Effie Trinket. Jak zawsze uśmiechnięta. Tym razem ma na sobie jaskrawożółtą sukienkę przed kolano, żółte buty na piętnastocentymetrowych szpilkach i o dziwo nie żółtą lecz zieloną perukę. Na końcach rzęs ma żółte kwiatki z białymi środeczkami. Usta ma pomalowane również na żółto. Jedyna rzeczą różniącą ją obecną Effie w wyglądzie od jej dawnej wersji jest pojawienie się kilku zmarszczek na jej twarzy. Mimo tych wszystkich nieszczęśliwych wydarzeń jej charakter nie uległ dużej przemianie.
- Panie i Panowie! – odzywa się jej głos w mikrofonie – wszyscy wiecie z jakiej okazji się tutaj zebraliśmy, więc nie ociągając się zaczynamy uroczystość – mówi Effie – jak zwykle damy mają pierwszeństwo –  Sięga dłonią do wielkiej szklanej kuli, aby wylosować tegoroczna trybutkę, a ja z niecierpliwością spoglądam na rodziców siedzących na scenie(są bowiem mentorami). Chwila napięcia i ciszy, Effie wyciąga kartę, rozwija ją i czyta – CLAUDIA VILLS! – widzę, że na twarze rodziców wstępuje lekki uśmiech i ulga, bo nie wylosowano mnie, ale to moja przyjaciółka! Halo! Jednak dzieje się coś dziwnego. Claudia podąża na scenę ogrodzoną zwojami drutu kolczastego, aby nikt się na nią nie wdarł. Jest blada i zamyślona. Powoli wchodzi po schodach, staje w miejscu wyznaczonym przez Effie, niedaleko brzegu sceny, Effie każe bić brawa dla tegorocznej trybutki, lecz zanim ktokolwiek zdąża klasnąć rzuca się ze sceny i spada prosto na zwoje drutu. Jeden z wystających kawałków przebija jej nogę, drugi gardło, a trzeci serce. Moja najlepsza przyjaciółka umiera na miejscu. 

21 lut 2014

 Czerń ponownie pochłania ekran telewizora. Oczy mojej mamy nagle robią się wielkie, z jej ust głuchy pisk. Następnie osuwa się na podłogę i mdleje. Gdy udaje nam się ją ocucić, zaprowadzam mamę do sypialni i starannie zamykam drzwi. Mija jeden, dwa, trzy, cztery, może nawet pięć dni, a ona nadal nie wychodzi. Nie je nic, tylko czasami udaje nam się zmusić ją do wypicia szklanki wody lub ostatecznie kubka herbaty. Kiedy w końcu wychodzi ze swej kryjówki, wydaje się jeszcze bardziej niespokojna i zdenerwowana niż przedtem.
-Spokojnie – mówię – nie martw się, Louis ma dopiero jedenaście lat, a ja mam 14 , więc powinnam sobie jakoś poradzić – staram się ja pocieszyć, ale nie jestem w tym dobra, bo mama zalewa się łzami – już spokojnie, spokojnie – przytulam ją. Wiem, że się o mnie martwi, ale nic na to nie poradzę, mogę się tylko starać podnosić ją na duchu i przekonywać, że mnie nie wylosują. Już tylko to mi zostało. W tym roku wszystkie dzieciaki będą miały po jednym losie, więc każdy będzie miał dokładnie taką samą szansę na wylosowanie, lecz nie chcę tego mówić mamie, żeby się jeszcze bardziej nie załamała – chodź, zjesz coś – mówię do niej kojącym, cierpliwym, lecz zarazem stanowczym głosem – Damy radę, nie załamuj się – twarz mamy lekko się rozpromienia na widok potrawki z jagnięciny z suszonymi śliwkami
- Jedz Katniss – mówi babcia, podsuwając jej talerz pełen potrawki
Podaję jej widelec i obserwuję jak je. Po chwili ciszę przerywa mój głos:
Mamo? – pytam
- Tak Jane? – odzywa się mam pierwszy raz po pięciu dniach milczenia
- Mogłabyś mi opowiedzieć o tym jak ty byłaś na arenie? – kontynuuję
Mama ponownie milknie i wiem, że zrobiłam wielki błąd pytając ją o to teraz, ona sama zadecyduje kiedy mi o tym powiedzieć. Do dożynek został tylko tydzień, a mam jeszcze nie przeszła mi nic powiedzieć. Martwię się, że do tego dnia nic się od niej nie dowiem. Mam denerwuje się chyba bardziej niż ja. Staram się o tym nie myśleć, ale to niemożliwe. Trzy dni. Zastanawiam się tylko dlaczego tata nie stara się nas jakoś pocieszyć i dlaczego zachowuje się tak jakby igrzyska się nigdy nie odbyły i nie miały odbyć. Nie wiem, ale na to pytanie na razie nie uzyskam odpowiedzi, ponieważ myślę o czymś zupełnie innym. Dwa dni pozostały do dożynek. Siedzę na kanapie i czytam książkę. Po chwili podchodzi do mnie mama i w milczeniu siada obok mnie, a ja odkładam książkę na bok. Podejrzewam z jakiego powodu przyszła. Przez dłuższy czas obie milczymy. Ona jednak odzywa się pierwsza:
- Przepraszam – wyznaje – nie potrafiłam zapanować nad nękającymi mnie koszmarami związanymi z areną i Igrzyskami.
No tak moje przypuszczenia potwierdziły się. Dożynki. Arena. Igrzyska. Życie. Śmierć. Pięć rzeczy, których bardzo ciężko będzie jej opowiadać. O cioci Prim, która zginęła od zapalających bomb, o Rue, przebitej włócznią małej dziewczynce, sojuszniczce z jedenastego dystryktu.
- Rozumiem Cię – mówię – wszystkim nam jest teraz ciężko…
-Dożynki – zaczyna mam, nie zwracając uwagi na to, że ja teraz mówię, żyje w tej chwili jakby we własnym świecie i nie widzi niczego co dzieje się naokoło – odbywają się co roku i jedna dziewczyna oraz jeden chłopak zostają wybrani, by stoczyć walkę na śmierć i życie – kontynuuje – to już wiesz, ale już chyba nadszedł czas, abym opowiedziała Ci o moich przeżyciach z areny, oczywiście jeżeli tylko chcesz – mam tak jakby powróciła ze swojego świata.
- Oczywiście, że chcę, zamieniam się, w słuch
- Trafiłam tam mając szesnaście lat. Na arenie odczuwałam lęk i niepokój oraz żyłam ze świadomością, że każda minuta i sekunda może być moją ostatnią. Za wszelką cenę chciałam znaleźć Peetę… to znaczy twojego tatę. Gdy mi się w końcu udało dbaliśmy o siebie nawzajem, karmiłam go, gdy był wycieńczony i przyniosłam mu lekarstw2o, które uleczyło jego śmiertelną ranę na nodze i przeżyliśmy. W końcu udało nam się wygrać – mówi – ale to tak skrótowo, a jak chcesz to mogę Ci przynieść kasetę z nagraniem – kończy
- Nie dziękuję, tyle mi wystarczy wrażeń na dziś – odpowiadam
- Dobrze – mówi mama – ja już idę spać Jane, dobranoc
- Dobranoc – odpowiadam – ja też już się położę.

Jeden dzień. Przysyłają już strażników pokoju z Kapitolu. Boję się. Coraz bardziej się boję, strach narasta.

18 lut 2014

Rozdział 1

Otwieram oczy. Mój brat jeszcze śpi. Słyszę krzątaninę na dole, więc wstaję i schodzę po schodach. To tylko babcia.
-Witaj Jane - mówi - wiedziałam, że wcześnie wstaniesz, więc przygotowałam Ci śniadanie - podaje mi talerz z tostami i jajecznicą
-Dziękuję - odpowiadam i szybko zjadam śniadanie
-Idź obudź brata
-Dobrze babciu – mówię. Idę na górę do pokoju brata, siadam obok na łóżku i mówię po cichu: -Louis wstawaj, idziemy do szkoły
-Zostaw mnie...ja nie idę! -odpowiada
-Codziennie to samo! - zrywam z niego koc i krzyczę - wstawaj!!!
-No dobra już! - warczy na mnie. Człapie do łazienki i znika za drzwiami. Z powrotem schodzę na dół, zabieram torbę i wychodzę.
-Będę o czternastej babciu! - mówię wychodząc
-Dobrze. Czekam z obiadem - odpowiedziała babcia z uśmiechem.
Kończę lekcje o godzinie dwunastej trzydzieści, ale zawsze idę z moją przyjaciółką – Claudią Vills na ciasteczka do piekarni mojego taty, a potem na spacer. Claudię znam od dzieciństwa. Jest ona sierotą, wychowywaną przez starą ciotkę. Nie lubi ona przebywać w swoim domu, gdyż właśnie w nim umarli jej rodzice jak miała dwa latka, więc często przesiaduje u mnie. Oglądamy filmy, czytamy książki i czasem dokuczamy Louisowi. Claudia ma brata – osiemnastoletniego Josh’a. Boję się go. Sama nie wiem czemu. Dziś jest prawie tak jak codziennie, pomijając jeden szczegół. Dziś muszę być w domu wcześniej, tak jak obiecałam babci. Już się zbieram.
Jest godzina czternasta, wchodzę do domu i siadam na kanapie. Nagle telewizor wydaje dziwne dźwięki. To informacja z Kapitolu. Wołam rodzinę: mamę , tatę, brata i babcię. Na ekranie pojawia się Paylor - nasza prezydent.
-Uwaga mieszkańcy dystryktów – zaczyna Paylor -  chciałabym ogłosić, że po długich debatach przywróciliśmy Głodowe Igrzyska – jej głos dźwięczy mi w uszach - jednak przyczyny naszej decyzji nie zostaną na razie ujawnione. Za dwa tygodnie odbędą się dożynki w każdym z trzynastu dystryktów i z każdego zostanie wybranych dwoje trybutów: dziewczyna i chłopak w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Stoczą oni walkę na śmieć i życie, a z dwudziestu sześciu trybutów żywy pozostanie tylko jeden - mówi Paylor - Dziękuję za uwagę - kończy.